Przy okazji kultowego już "Pikniku pod Wiszącą Skałą" do Petera Weira przylgnęło wiele górnolotnych, ale i prawdziwych określeń. "Czarodziej" i "mistyk kina" to tylko niektóre z nich. Nie sposób
Przy okazji kultowego już "Pikniku pod Wiszącą Skałą" do Petera Weira przylgnęło wiele górnolotnych, ale i prawdziwych określeń. "Czarodziej" i "mistyk kina" to tylko niektóre z nich. Nie sposób się z tym nie zgodzić, bowiem ten niepozorny człowiek z antypodów zawsze miał swój styl, który zrobił z niego jakby bardziej romantyczną i wrażliwszą wersją Petera Jacksona i Baza Luhrmanna razem wziętych. "Truman Show" zapisze się w historii jako jedna z najpiękniejszych opowieści o samotności człowieka w wielkim świecie. Jest to opowieść o typowym i do bólu przeciętnym Trumanie Burbanku (Jim Carrey). Ma pracę, wspaniałą i kochającą żonę (Laura Linney) oraz przyjaciela, który zawsze wie kiedy wpaść z piwem. Można więc sądzić, że do szczęścia niczego mu nie brakuje. Truman nie wie jednak, że od urodzenia jest bohaterem reality show transmitowanego na cały świat. Miasteczko, w którym mieszka jest niczym wielki plan filmowy, a każdy jego bliski to aktor. Główny bohater w końcu poznaje prawdę... Wielu reżyserów było przymierzanych do nakręcenia "Trumana". Wśród nich znaleźli się tacy twórcy jak chociażby znany z "Historii przemocy" David Cronenberg czy Sam Raimi. Dobrze się jednak stało, że za kamerą usiadł Peter Weir. Dzięki niemu film nabrał wielkiej wrażliwości. Już w "Pikniku" czy "Stowarzyszeniu Umarłych Poetów"Weir udowodnił z jak wielkim pietyzmem potrafi odmalowywać ludzkie uczucia. Tak jest i teraz. Śledząc podróż Trumana ku prawdzie towarzyszy nam wiele silnych emocji. Czasami wręcz bolesnych, bowiem reżyser ukazuje nam nasze życie w konsumpcyjnym świecie, czyli świecie pustych gestów i słów, gdzie wszystko jest na sprzedaż, a miłość czy przyjaźń często bywają jedynie grą. Smutny to wniosek, ale czy nie prawdziwy? Co można powiedzieć o kondycji dzisiejszego człowieka w dobie takich programów jak "Big Brother", czy Internetu, w którym pary decydują się pokazywać nawet intymne chwile ze swego życia. Jednakże film Weira zasługuje na uznanie nie tylko ze względu na stronę psychologiczną. Zachwycają bowiem i aspekty czysto techniczne. Znakomita, poruszająca muzyka, która stanowi tylko kolejny element składowy świata Trumana. Nie męczy ucha, ale jest zauważalna. Nie mówiąc już o świetnym montażu i zdjęciach z perspektywy ukrytych kamer, dzięki którym czujemy się obserwowani niczym sam Burbank! Nic to jednak przy kreacji jaką stworzył Carrey. Mimo serii głupiutkich komedii Weir zaufał mu, a ten nie zawiódł, pokazując się od dramatycznej strony i od razu zachwycając cały świat. Jego Truman jest niezwykle ludzki i bliski, mimo niecodziennej sytuacji w jakiej się znalazł. Jim Carrey zagrał go w sposób niezwykle wyważony, ale i przejmujący. Sprawia, że widz od początku mu kibicuje, bo tak naprawdę widzi w nim siebie. Warto zauważyć, że to właśnie po tym filmie, zaczęła się dla Carreya seria świetnych dramatów, w których wypadł równie rewelacyjnie jak chociażby w znakomitym "Człowieku z księżyca". Tutaj w Trumanie jest złodziejem ekranu. Świetna Laura Linney czy demoniczny Ed Harris, mają niewiele do powiedzenia. A Peter Weir? Peter Weir jest niczym Mickiewicz filmu. Ponadto nie boi się mówić o brutalnym świecie w sposób wrażliwy, dzięki czemu znajduje się w gronie najlepszych.