stwierdzam, że Denis to idealny człowiek do wyreżyserowania "Diuny" Franka Herberta.
Porażka? To trzeba się spiąć i zebrać jak największą grupę by szła drugi raz na ten film i może więcej ludzi na to wpadnie i kasa będzie się zgadzać ( z fabułą):P
Ten film zarobił w kinach 250 mln. Żeby zwrócić się musiałby kosztować ok 100 mln , a kosztował o wiele więcej.
I wiadomo kto prawdopodobnie zagra głową postać - Dla mnie świetny wybór mam nadzieje że się potwierdzi, ale wiadomo wszystkim nie dogodzisz obojętnie kto by nie zagrał .
Dla mnie też świetny wybór. Tylko skoro ludzie nie poszli na film z Fordem i Goslingiem, to na film z Chalametem chyba tym bardziej.
Z oryginałem było tak samo, a mimo tego stał się kultowym filmie :) - Podejrzewam że rezyser Diuny tez przeczuwa że film ni osiągnie sukcesu kasowego, wiec chcę stworzyć dwa film zapewne za jednym zamachem .
Do studia wraca ok. 50 % zysków.
50 % z 260 to 130
150>130
Wystarczy policzyć
I jeszcze koszt kampanii promocyjnej (wielka nie była ale parę milionów pewnie wydali).
Do tego Roger Deakins do zdjęć... można pomarzyć, bo jakoś nic nie słychać żeby coś się działo w sprawie.
brak nominacji za reżyserię do oskarów było nieporozumieniem, Denis jest jedyny teraz do nakręcenia filmu takiego kalibru, Diuna czekam!
Zgadzam się.
Diuna (czy stary film, czy książki, czy nawet gra Diuna 1) kojarzy mi się z klimatem, pewnym czarem. nowy blade runner to miał
Nowy Blade Runner był jednym z najpiękniejszych wizualnie filmów, jakie widziałam. Kojarzył mi się trochę z Hero. W ogóle powolna momentami akcja była typowa bardziej dla kina azjatyckiego i stąd może brak sukcesu komercyjnego. Mój brat twierdził, że się na seansie nudził, a jednak historia zaintrygowała go na tyle, że obejrzał później także pierwszego Blade Runnera.
Nie wiem czy idealny, bo Diuna Herberta to opowieść wielowątkowa, polityczna, socjologiczna, antropologiczna, metafizyczna a w Hollywood żaden reżyser nie jest tak wszechstronny.
Lubię filmy tego reżysera, cenię go za kunszt, ale nakręcenie książkowej Diuny jest chyba niemożliwe.
Osobiscie chciqlbym zobaczyc jak nakreciliby takie "Pasozyty Umyslu"... tam yo nie daloby sie nakrecic polowy filmu bo dzieje sie w umysle... tutaj to bajka dla rezysera.
Piszesz ,,polityczna"!!!!!!!!!!!!!
Obejrzałem trailer :
https://www.filmweb.pl/video/Zwiastun/Diuna+Zwiastun+nr+1-54991
i w 38 sekundzie tego trailera zaczyna się polityka (tak gdzieś do 45 sekundy), i to w polskim wydaniu polityka. Żeby już do trailera wrzucić politykę!!!!
film to film, a książka to książka. Pierwszy Blade Runner niewiele miał wspólnego z powieścią Dicka, a film wyszedł wybitny. Drugi w ogóle nie nawiązywał do książki, a jest dużo bliższy Dickowi i też doskonały. Dobry reżyser sobie poradzi i wykreuje własna Diunę, a nie Herberta
To prawda. Spore oczekiwania wobec tego filmu, może zbyt wygórowane, sprowokowała osoba reżysera filmu. Kanadyjczyk zrealizował wcześniej spełnionego "Łowcę androidów 2049" i chyba wpadł w samo-zachwyt, bo z tą samą narracyjną strategią podszedł do "Diuny". Wszystko kontempluje.
Zapominając o tym, czym jest „Diuna”.
To baśń.
To opowieść o księciu, który traci swoje królestwo, przyłącza się do rebeliantów, by walczyć u ich boku z tym samym wrogiem i po drodze zdobyć serce pięknej buntowniczki, z którą doczeka się zapewne pięknego potomstwa.
Tylko tyle i aż tyle.
Banał jakich mało?
Baja dla dzieci?
Jedno i drugie.
Nie jest to jakiś tragiczny film, nie nudzi ani przez chwilę, ale jest, z racji powyższych, tak niesłychanie płytki, wszystko jest tu tak ociosane, podział na dobro i zło tak ostro zarysowany, bez niuansów, bez wątpliwości (król Atrydów jest dobry, bo jest dobry, jego żona jw., Imperator z kolei jest zły, bo jest imperatorem. Harkonennowie są źli, bo okupują i łupią Arrakis. Atrydzi dobrzy, bo … tak,
i tak dalej i tak dalej…
Ten film nie udziela wielu odpowiedzi na nasuwające się podczas seansu pytania. A nie udziela ich, bo nie zadaje pytań. Wszystko trzeba przyjmować na wiarę. To baśń.
A skoro tak, warto było postawić na widowisko. Na spektakl. Tymczasem dzieje się tu niewiele. Reżyser przez blisko 1,5h rozstawia figury szachowe, by potem doprowadzić do w gruncie rzeczy prostego rozwiązania fabularnego (zresztą, może ta książka jest taka - płaska jak diuny).
Reżyser kontempluje wszystkie sceny, jakby kręcił jakąś głęboko uduchowioną opowieść. Tymczasem jest ona bardzo (sic!) przyziemna. Chodzi o Przyprawę. Substancję. Chodzi o pieniądze. O stan posiadania. O materializm.
Z tej jałowej kontemplacji reżysera nad pustką duchową własnego przedsięwzięcia (może ten film jest taki pusty, bo książka jest taka i mimowolnie obnaża to?), wynika jeszcze jedno - brak katharsis.
Nie ma szans na oczyszczenie, bo nie ma skąd się ono wziąć.
Kontemplacja, pejzaże, widoczki, statki, przestrzenie - to pusta ekspozycja, za którą nie kryje się nic.
Poza bajką o księciu, walce o utracony tron i poszukiwaniu księżniczki.
Koronnym dowodem na to są wszystkie spotkania poszczególnych bohaterów z osławionymi czerwiami. Czerwie te nie budzą żadnego lęku, żadnej trwogi. Ale… nie mogą. Dla reżysera filmu są… piękne. Zamiast przed nimi przestrzegać, zachwyca się nimi, podziwia, kontempluje ich urodę. Jak artefakt w muzealnej gablocie. I w ten oto sposób przegrywa.
Po seansie pozostaje duchowa pustka.